Czarka koledzy dopadali jeszcze w szatni. Zawsze znajdował się ktoś, kto niby przypadkiem popchnął go na kurtki. „Czego dotykasz, kur...” – krzyczał ten, na którego ubranie Czarek upadł. I pchał go dalej. Kiedy chłopiec próbował oddawać, słyszał: „Patrz go! Jak się rzuca”. A że na pięści nie był najlepszy, szybko go pacyfikowano. Na lekcje chłopcy docierali spóźnieni. Jeśli któryś z nich przyszedł jeszcze kilka minut po nim, była szansa, że Czarek po południu znajdzie swoją kurtkę skopaną i oplutą. „Takiej szmaty nie szkoda” – słyszały nauczycielki, jeśli już próbowały problem Czarka rozwiązać. To samo było o plecaku wyrzucanym przez okno w czasie przerwy. O piórniku, który służył na przerwie za „gałę”.
Gimnazjalista chłopcem do bicia stał się już na początku pierwszej klasy. Opinia przyszła za nim z podstawówki. Tam też Czarek miał najgorsze ubrania – do szkoły zawsze przychodził w spranym dresie. Koledzy nie byli pewni, czy to z lumpeksu, z darów, czy – jak mówili – ze śmietnika. Latem do kompletu dochodziły trampki z popękanymi podeszwami, a zimą – śniegowce, które wyglądały jak PRL-owskie relaksy. Czarka nie miał kto bronić, bo ci silniejsi rówieśnicy szybko nastawili klasę przeciw niemu. W połowie pierwszego roku po równo kpili z niego i chłopcy, i dziewczyny.
Czarek nie jest odosobnionym przypadkiem. Przemoc w szkole to codzienność. Spotkał się z nią niemal każdy uczeń. Co dziesiąty jest natomiast regularnie dręczony przez kolegów ze szkoły – wynika z analizy przeprowadzonej przez Instytut Badań Edukacyjnych. Uczniowie najczęściej doświadczają agresji ze strony kolegów i koleżanek kilka razy w tygodniu lub kilka razy w miesiącu. Co piąty mówi o codziennym dręczeniu.
Głupie wymówki
Badacze z IBE wyodrębnili kilka czynników, które mogą wpływać na to, że dziecko stanie się w szkole ofiarą innych. Bieda, jak w przypadku Czarka, to jeden z najpoważniejszych. – Uczniowie deklarujący, że sytuacja finansowa ich rodziny jest gorsza od przeciętnej w klasie, wyraźnie częściej doświadczają różnych form agresji, znacznie częściej też są ofiarami dręczenia szkolnego – przyznała podczas prezentacji wyników raportu Karolina Malinowska z IBE. Z problemami wśród rówieśników boryka się 18 proc. uczniów gorzej sytuowanych. Dla porównania: między tymi, których rodzice radzą sobie średnio – tylko 8 proc.
Wszystko zaczyna się od specyficznego klimatu w szkole. Część uczniów wydziela się, tworząc finansową „elitę”. To dzieciaki z droższym telefonem, markowymi ubraniami. – Twierdzą, że są lepsi, trzymają się z daleka od zwykłych (ludzi, uczniów), poniżają i wyśmiewają biedniejszych, sprowadzają do parteru – mówili uczniowie w czasie wywiadów grupowych, które w ubiegłym roku szkolnym prowadziło w szkołach Towarzystwo Edukacji Antydyskryminacyjnej.
Zaczyna się od tego, że osoby lepiej sytuowane mówią choćby: „nas stać na lepszą wycieczkę”. A potem dodają do tego kolejne oznaki statusu: „Rodzice kupili takiego ścigacza, takie auto, ja mam na zawołanie takie telefony”. Jak pokazały badania, „elita” zwykle jest bardziej pewna siebie, ma wpływ na innych uczniów, którzy jej członkom zwyczajnie zazdroszczą. „Jak (ktoś) nie pasuje, to musi jakoś dopasować się do nich w jakiś sposób. (...) Na przykład mają lepszy telefon, (...) żeby nie być gorszym (...)” – mówili badaczom z TEA uczniowie.
– No nie ma co się oszukiwać, dzisiaj przedmioty w szkole są strasznie ważne. Jak nie masz iphone’a, to nie robisz sobie selfie w lustrze na Facebooka. Inni wtedy zobaczą, że masz tani telefon – tłumaczy Janek, uczeń ostatniej klasy warszawskiego liceum. Co to zmienia? Trudno mu wyjaśnić. Nie ma jednak wątpliwości, że ktoś będzie to oceniał. Presja w szkole jest ogromna. I widoczna już w coraz niższych klasach.
Albo inny przykład, także z raportu TEA: „Na przykład jest tak, że (...) jest jakaś wycieczka klasowa i wiesz, że nie pojedziesz na nią, a ileś tam osób brakuje nauczycielowi do wycieczki. Na przykład ci mówią – »Jedź na tę wycieczkę«. Jak mówisz, że miałeś takie i takie wydatki, masz jeszcze rodzeństwo, które też by chciało pojechać, a jesteś starszy, to wiadomo, że młodszemu ustąpisz rodzeństwu. Ale oni tego nie rozumieją, i że – »a głupie wymówki masz«”.
Od pierwszej przerwy
Agresji i dręczenia wyraźnie częściej niż inni doświadczają uczniowie chodzący na wagary. Trudno jednak powiedzieć, co jest tu przyczyną, a co skutkiem. Czarek wagarował często. Jak jednak przyznał, na myśl o szkole po prostu „odechciewało mu się żyć”. Więc jeśli mógł, po prostu do niej nie chodził.
Podobnie jest z lekcjami WF. W gimnazjach do bycia dręczonymi przyznaje się 7 proc. uczniów deklarujących, że dobrze im idzie na lekcjach wychowania fizycznego oraz ponad dwa razy więcej wśród tych, którzy albo WF unikają, albo nie radzą sobie na nim zbyt dobrze. Agnieszka na przykład zwolnienie z WF przynosiła już na pierwszą lekcję. Obejmowało cały rok. Wyzywanie od grubasów było więc u niej na porządku dziennym. Ale to tylko pierwsza pozycja z listy wielu form upokarzania, których dziewczyna doznawała w szkole.
Agnieszka nie miała zespołu Downa. Kolegom z klasy to jednak zupełnie nie przeszkadzało, by nieustannie krzyczeć do niej „ty downie!”. Wystarczyła dość płaska buzia, okulary w grubych szkłach, otyłość, nieco niższe IQ. Na tyle jednak wysokie, by nie kwalifikować się do szkoły specjalnej. Koronnym argumentem dla dręczycieli – poza zwolnieniem z WF – było to, że dziewczyna zawsze dostawała gorsze od nich oceny.
Dla Agnieszki zaczynało się już na pierwszej przerwie. Ponieważ nigdy nie rozstawała się z plecakiem, ulubioną zabawą chłopców było łapanie za jego górną rączkę i bieganie dookoła dziewczyny. Kręciła się, dopóki nie traciła równowagi. Jeśli się przewróciła, oprawca miał zaliczony punkt. Na lekcji też można było zdobyć punkty. W Agnieszkę trzeba było pluć kulkami z papieru (ważny był dobry długopis, taki, z którego po rozkręceniu zostawała tylko plastikowa rurka). Można też było papierem rzucać. Jeśli udało się na lekcję przemycić mokry, tym lepiej. Przyklejał się do krzesła.
Szkolna ofiara nie zawsze jest tą najbardziej bezbronną osobą. – Często to uczeń mający niskie oceny z zachowania – mówi Karolina Malinowska z IBE.
Marcin należał do tych, którzy sami najwięcej zaczynali. Nie było tygodnia, żeby ktoś nie miał przez niego podbitego oka albo kilku mniej spektakularnych siniaków. Zaczepiał też słowem. „Kur...”, „debil”, „pedał” i wiele innych obelg należały do jego stałego kanonu. Marcin powiedział pod koniec ubiegłego roku szkolnego o jedno słowo za dużo. Chłopcy, których obrażał, tym razem nie wytrzymali. Któryś go popchnął, któryś krzyknął, któryś kopnął. Potem następny.
W zasadzie nic się nie stało
Aneta w zasadzie nie miała problemów w liceum. Do sylwestra ubiegłego roku, kiedy na imprezie przespała się z ledwo znanym sobie kolegą. Od tego czasu Aneta słyszy za sobą śmiechy, ma świadomość, że jest obgadywana. Wydaje jej się, że ludzie nie zapraszają jej na imprezy już tak często. Na pewno wie, że wiele komentarzy na ten temat było upublicznionych w internecie. Także w zamkniętych grupach na Facebooku. Przyznaje, że rozważa zmianę szkoły, ale obawia się, że to nic nie da – w niewielkiej miejscowości każdy ma kolegów w innych ogólniakach, plotki szybko się rozniosą.
Można powiedzieć, że w zasadzie nic się nie stało. Nikt nie skrzywdził jej fizycznie, nie ubliżał jej. Jak jednak pokazują badania IBE, te najbardziej agresywne formy nie są wcale tymi, które uczniów bolą najbardziej. 76 proc. polskich nastolatków uznaje, że najbardziej dotkliwe jest dla nich, kiedy czują, że klasa jest nastawiona przeciwko nim. Na drugim miejscu znalazło się wykluczanie i izolowanie. Dopiero na dalszych pozycjach są: niszczenie przedmiotów, pobicie, ośmieszanie, wyzywanie i poniżanie.
Dominika, jedynego z bohaterów tego tekstu, któremu nie trzeba zmieniać imienia, koledzy tylko raz zaatakowali na poważnie – obrzucili go kamieniami. Jego historię cała Polska zna jednak nie dlatego, ale z powodu wspomnianych w raporcie IBE „miękkich” zaczepek. 14-latek z Bieżunia popełnił samobójstwo, bo nie mógł znieść poniżania w szkole. Pod koniec ubiegłego roku szkolnego jego ciało znalazła po powrocie z pracy matka. Powiesił się na sznurówkach. Zostawił jej list, w którym bardzo ją przeprasza, ale nie może dalej znosić hejtu. Dołączył listę przyjaciół i wrogów.
Dominik nosił wąskie spodnie, modne buty, lubił o siebie zadbać. Zdjęcia, które umieszczał na Facebooku, wyglądały jak młodsze wersje zachodniego idola nastolatek – Justina Biebera – albo naszej rodzimej gwiazdki – Dawida Kwiatkowskiego. Przez nie już w podstawówce inne dzieci zaczęły nazywać go „pedziem”. Obraźliwe komentarze nie ustały zresztą nawet, kiedy Dominik już nie żył. W internecie zaczęły powstawać upamiętniające go strony. Oprócz wyrazów wsparcia pojawiały się tam również komentarze: „niech zdycha”.
Jak pokazują policyjne statystyki, wśród ubiegłorocznych samobójców aż 597 osób to młodzież od 10. do 19. roku życia. Ile z tych osób zdecydowało się odebrać sobie życie z powodu problemów w szkole? Nie wiadomo.
Dorośli uczą przemocy
Jak pokazują badania, najlepiej w szkołach czują się dobrzy uczniowie, bez problemów wychowawczych, mający dobre oceny z WF-u, chodzący na zajęcia dodatkowe. Dzieci, które nie wyróżniają się niczym szczególnym. Pretekstem, dla którego ucznia dotkną szykany ze strony innych, może być każde, najmniejsze odstępstwo od tej normy – widoczna bieda, nadmierne bogactwo, kolor skóry, wygląd. W zależności od klasy czasem odrzuca się „kujonów”, a czasem osoby wyraźnie nieradzące sobie z nauką.
Zanim jednak uznamy, że jeden wzorzec dręczonego ucznia nie istnieje, warto jeszcze raz wczytać się w raporty. Zarówno badacze z IBE, jak i z TEA znaleźli bardziej uniwersalne przyczyny szkolnej agresji: pojawia się ona tam, gdzie zawodzą dorośli. Zarówno nauczyciele, jak i rodzice.
Rodzice Marcina, który wcześniej wracał ze szkoły z uwagami o agresywnym zachowaniu, założyli sprawę w sądzie. O to, że ich dziecko zostało pobite, oskarżyli czterech chłopców, szkołę i wychowawcę. Nauczycieli z tej podstawówki to dziwi. – Wychowawca nieraz rozmawiał z rodzicami. Wszyscy wpisywaliśmy mu do elektronicznego dziennika uwagi, którymi Marcin się nie przejmował. Jest korespondencja do rodziców. Tydzień wcześniej jeden z chłopców, którzy dzisiaj są oskarżeni, przyszedł na lekcje ze śliwą. Choć inni koledzy mówili, że to przez Marcina, on sam nie powiedział na niego ani słowa – wspomina matematyk, który uczy wszystkich chłopców.
Badania IBE pokazują, że na to, czy ktoś zostanie ofiarą lub sprawcą przemocy, wpływa wsparcie, na które może liczyć w domu. „Doświadczanie agresji kolegów jest powszechniejsze wśród uczniów, których rodzice w niewielkim stopniu interesują się tym, co dzieje się w szkole, a także wśród tych, których rodzice rzadziej jedzą z dziećmi wspólne posiłki i rzadziej chodzą na wywiadówki” – czytamy w raporcie „Bezpieczeństwo uczniów i klimat społeczny w polskich szkołach”. Znaczenie ma czas spędzony na wspólnym odrabianiu lekcji, czytaniu, a nawet siadaniu do obiadu.
O tym, że to bardziej z dorosłymi niż dziećmi jest coś nie tak, świadczy też fakt, że agresja występuje najczęściej na najniższym poziomie edukacji – jeszcze w szkole podstawowej. Tam ten problem dotyczy nawet co szóstego ucznia. Dręczeni najczęściej są chłopcy – w podstawówce to aż 17 proc. wobec 12 proc. dziewcząt. Eksperci oceniają, że uczniowie po prostu przynoszą do szkoły to, z czym spotykają się w domu. – Dzieci uczą się stereotypów i gorszego traktowania od dorosłych. Czasem używają słów, których znaczenia nie znają, ale wiedzą, że używając ich, można kogoś obrazić. Na przykład krzyczą do siebie: „ty downie”. A jak się ich zapyta, kto to jest „down”, nie potrafią tego wyjaśnić. Rolą szkoły jest reagowanie na takie sytuacje, prowadzenie działań integracyjnych – mówi Agnieszka Kozakoszczak z Towarzystwa Edukacji Antydyskryminacyjnej.
Tylko żartowałem
Z integracją uczniów szkoła często sobie jednak nie radzi. Nic dziwnego, skoro w wielu placówkach problemu po prostu się nie dostrzega – co czwarty wychowawca w gimnazjum i co piąty w podstawówce twierdzi, że w jego szkole w ogóle nie ma problemu agresji. Dzieci zresztą nie proszą nauczycieli o pomoc w takich przypadkach. Wśród reakcji na dręczenie dominują zachowania takie, jak: obserwowanie, lekceważenie czy omijanie. Wychowawcy najczęściej nie wiedzą o agresji słownej oraz nękaniu w internecie.
Problem agresji jest mniejszy tam, gdzie szkoła jest bardziej przyjazna. Dobrze jest tam, gdzie dzieci oceniają nauczycieli jako życzliwszych, bardziej skłonnych do pomocy i zainteresowanych uczniami. Z kolei w szkołach, których uczniowie dostrzegają więcej zachowań przemocowych nauczycieli (takich jak obrażanie, ośmieszanie czy szturchanie), więcej jest też agresji wśród rówieśników. Szybuje również w górę statystyka dręczenia szkolnego.
W sprawie Dominika z Bieżunia śledztwo prowadzi prokuratura w Mławie. Śledczy sprawdzają między innymi, jak na zachowania uczniów reagowali nauczyciele w jego szkole. Z doniesień lokalnej prasy wynika, że ci nie próbowali nawet przerywać zaczepek, a uczniowie ocenili, że zdarzało im się krzyczeć i poniżać uczniów. Oficjalnych ustaleń jeszcze nie ma.
W raporcie TEA na temat dyskryminacji w szkole uczniowie opisali przykład swojego wuefisty. Jeden z uczniów był na tyle skrępowany innymi chłopcami i obawiał się przebierania przy nich, że wolał zmienić ubranie w damskiej szatni. Nauczyciel miał powiedzieć do niego przy innych: jak jesteś pedałem, to proszę. A potem, w reakcji na ogólną wesołość uczniów, dodać: przecież nie powiedziałem nic złego, bo to było w żartach, tak sobie mówię.
Problem przemocy miał rozwiązać ministerialny program „Bezpieczna i przyjazna szkoła”. Jego efekty zostały jednak nisko ocenione zarówno przez NIK, jak i przez samo ministerstwo. Trudno spodziewać się jednak lepszych wyników. Bo zmiana wśród dzieci nastąpi dopiero, kiedy zmienimy się my. Dorośli.