Jak co roku o tej porze związkowcy straszą zwolnieniami w szkołach. MEN wspólnie z resortem pracy planuje uruchomić programy pomocowe dla bezrobotnych pedagogów, a urzędy pracy już oferują im możliwość przekwalifikowania. Sprawa wydaje się zatem poważna. Ale w świetle danych, do których dotarł DGP, wygląda to tylko na grę pod publiczkę. Oficjalne statystyki resortu dowodzą bowiem jasno: we wrześniu 2014 r. etatowych nauczycieli było 654,2 tys., czyli o 11,5 tys. więcej niż w 2013 r. W tym samym czasie liczba uczniów skurczyła się o niemal 10 tys.
Jeżeli policzymy nie etaty, ale wszystkie osoby zatrudnione na podstawie Karty Nauczyciela, to liczby robią jeszcze większe wrażenie – od 2006 r. przybyło ich 20,5 tys. Zaskakujące, biorąc pod uwagę to, że w tym czasie ubyło 816 tys. uczniów.

CZYTAJ TEŻ: Jeśli liceum, to publiczne. I najlepiej z małej miejscowości>>>

Samorządy za taki stan rzeczy winią rząd, który wprowadził zasadę, że liczba uczniów w I klasie podstawówki nie może przekraczać 25 osób. I przypominają, że obowiązkiem szkolnym już jest objęta połowa sześciolatków. MEN wylicza, że o ile w roku 2013/2014 pierwszaków było 360 tys., to w tym jest ich o 155 tys. więcej. – A po wakacjach jeszcze ich przybędzie, bo cały rocznik 2009 zostanie objęty obowiązkiem szkolnym. Wtedy liczba etatów w placówkach znowu wzrośnie – przewiduje Grzegorz Pochopień, dyrektor departamentu analiz i prognoz w MEN.
Reklama
Ale lokalne władze również są odpowiedzialne za taki stan rzeczy. Choć w przedszkolach mają pod opieką o 61 tys. mniej dzieci niż w roku 2013/2014, to nie zdecydowały się na zwolnienia nauczycieli. Powodem były jesienne wybory samorządowe. A w tym roku nauczyciele będą przecież wybierali prezydenta, posłów i senatorów.