Dziś startuje kolejna edycja badania PISA. Piętnastolatki ze 160 szkół – jak co trzy lata – będą wypełniać testy, które pozwolą porównać ich umiejętności z równolatkami z krajów OECD. Po raz pierwszy rozwiążą test na komputerze. Wynik badania to papierek lakmusowy systemu edukacji. Jak ustalił DGP, przez półtora roku w jego organizacji panował jednak chaos. Nie wiadomo było nawet, jaka instytucja ma zająć się badaniem.
Prace nad PISA 2015 rozpoczęły się już w 2012 r. w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN, który prowadził poprzednie pięć edycji. IFiS PAN nie miał jednak w tym czasie podpisanej żadnej umowy z MEN. Przez półtora roku zespół wykonywał więc obowiązki za darmo, mając jedynie ustne obietnice zapłaty. Jak dziś tłumaczą naukowcy, projekt opierał się na zaangażowaniu osób, które pracowały przy poprzednich edycjach. Brakiem załatwionych formalności nikt się specjalnie nie przejmował, bo przygotowania i tak trwały, a rozmowy kto, kiedy i jak – toczyły się w kuluarach.
Ostatecznie jednak zlecenie na przeprowadzenie PISA 2015 otrzymał nie IFiS PAN, a Instytut Badań Edukacyjnych, czyli rządowa agenda zajmująca się badaniami oświatowymi. Jak tłumaczy rzecznik resortu Joanna Dębek, wstępne rozmowy prowadzono z PAN-owskim instytutem, ale przedstawiony przez niego kosztorys został oceniony jako zbyt wysoki. – Oczekiwania finansowe IFiS PAN przekraczały środki planowane w budżecie MEN – tłumaczy Dębek. Dziś wartość badania to ok. 3,3 mln zł. Z dokumentów wynika, że IFiS proponował 100 tys. więcej.
Pierwszą umowę z IBE podpisano w październiku 2013 r. Drugą – w grudniu 2014 r., cztery miesiące przed faktycznym początkiem badania głównego. IBE własnymi siłami przeprowadził pilotaż PISA 2015. Rekrutację szkół, które wezmą udział w jego głównej części, zamówił jednak w Ośrodku Realizacji Badań Socjologicznych, który jest komórką w ramach IFiS PAN. Powód jest prosty: długoletnie doświadczenie. Za rekrutację IBE zapłaci ORBS 50 tys. zł.
Reklama
IBE zapłaciło większości badaczy za wykonaną do 2014 r. pracę. Do dziś pensji nie otrzymał jednak szef badania Marek Smulczyk, który prowadził projekt przez pierwszy rok w IFiS PAN. Właśnie skierował sprawę do sądu.
Wyliczył, że zgodnie z obowiązującą w projekcie miesięczną stawką należy mu się ok. 50 tys. zł. Problem w tym, że ani MEN, ani IBE, ani IFiS nie poczuwają się do odpowiedzialności. MEN odpowiada, że nie podpisywało z nim żadnej umowy. IBE przekonuje, że badaczowi próbowało zapłacić, ale ten nie przyjął wynagrodzenia, uznając je za zbyt niskie. Propozycja opiewała na 7 tys. zł. PAN-owski instytut uważa zaś, że roszczenia naukowca są niezasadne. Dlatego, jak przekonuje Bogusław Niemirka, prawnik zajmujący się tą sprawą w PAN, decyzję podejmie sąd. Rozprawa między IFiS a Smulczykiem zaplanowana jest na 23 marca. Wcześniej Smulczyk zaproponował sądową próbę ugodową, która jednak się nie powiodła.
Marek Smulczyk co prawda z nikim umowy nie podpisywał, ma jednak pismo ówczesnego wiceministra MEN kierowane do OECD. Maciej Jakubowski wskazuje go jako „koordynatora projektu w Polsce”. W takiej roli IFiS dwukrotnie wysyłał go na zagraniczne delegacje. Dowodem w sprawie jest także około 1,5 tys. e-maili, które Smulczyk wymieniał z OECD i innymi badaczami przygotowującymi PISA, a także referencje z organizacji. – Miałem zaufanie do moich przełożonych, którzy podkreślali, że pieniądze za pracę prędzej czy później MEN nam przekaże. Nie denerwowałem się, bo w polskiej nauce opóźnienia w płatnościach nie są niczym odbiegającym od standardu – mówi Smulczyk. Przyznaje też, że gwarancją była dla niego marka badania.
Co ciekawe, choć instytucja, a także osoba głównego koordynatora badania prowadząca PISA 2015 się zmieniła, po podpisaniu umowy z MEN projekt znalazł się pod kuratelą tej samej osoby, która prowadziła go do 2012 r. – obecnego szefa IBE, prof. Michała Federowicza.
Mimo tego bałaganu organizacyjnego udało się zdążyć z przygotowaniem badań na czas. Między innymi dlatego, że przez 1,5 roku grupa zapaleńców pracowała za darmo. Projekt ma ściśle określony harmonogram. Gdybyśmy go przekroczyli, Polska mogłaby stracić możliwość udziału w badaniu. Tymczasem to właśnie wynikami ostatniej edycji PISA bardzo chwalił się Donald Tusk. Awans polskich nastolatków – zajęły 13. miejsce na świecie w poziomie umiejętności matematycznych – miał być dowodem na skuteczność i dobrą jakość polskiego systemu edukacji.