Dokumenty zawierają precyzyjne wytyczne. Mówią na przykład o tym, że nauczyciele pilnujący uczniów nie mogą mieć ze sobą telefonów komórkowych. W czasie egzaminu mają poruszać się po sali możliwie cicho i nie zaglądać do prac zdających. Sami uczniowie również nie mogą wnieść na salę telefonu czy tabletu – jeśli urządzenie zostanie odkryte, egzamin jego właściciela zostanie unieważniony. Takie same będą konsekwencje ściągania lub przeszkadzania innym.
Wytyczne wraz z załącznikami zajmują prawie 100 stron. Nowe procedury będą obowiązywać już w wiosennej sesji egzaminacyjnej.
Kolorowe numerki i przerost biurokracji
Sami nauczyciele są sceptyczni. Ci, z którymi rozmawialiśmy, przekonują, że nowe pomysły CKE to przerost biurokratycznej formy nad treścią. Najwięcej kontrowersji wzbudziły wśród nich wytyczne co do rozmieszczenia uczniów w sali. W pokazanym przez egzaminatorów przykładzie ławki zostały podzielone na oznaczone kolorami sektory. Każda ławka ma dodatkowo własny numer. Uczniowie losują je, zanim zajmą miejsce. Do każdego kolorowego sektora musi być przypisany konkretny nauczyciel – na potrzeby procedur nazwany członkiem zespołu nadzorującego. Nad uczniami muszą czuwać co najmniej trzy osoby, z czego przynajmniej jedna spoza szkoły.
– Możemy wypełniać kolejny papierek i przydzielać uczniom miejsca, dzielić sale na dystrykty, ale chciałabym najpierw widzieć tego sens. Do tej pory i tak podczas egzaminu maturalnego zdających pilnowali nauczyciele rozsadzeni w różnych punktach sali – opowiada dyrektorka jednego z liceów w Warszawie. Zastanawia się, w jaki sposób to, że nauczycieli przypisze się do konkretnych uczniów, ma pomóc w ustalaniu ewentualnego ściągania. – Nie będzie z tego realnych korzyści ani dla uczniów, ani nauczycieli, ale papierów przybędzie, bo u nas dzieci zdają maturę z każdego przedmiotu i za każdym razem trzeba będzie sporządzać coraz obszerniejsze protokoły – mówi dyrektorka.
Inni przekonują, że już teraz istnieje procedura, którą trzeba zastosować, jeśli uczeń ściągał. Przede wszystkim taki przyłapany delikwent natychmiast opuszcza salę. Ale potem ma możliwość odwołania, które rozpatrują m.in. dyrektor szkoły i przewodniczący komisji, która nadzorowała dany egzamin.
Szkoła całkowicie pozbawiona autonomii
W podobny sposób zmiany komentuje dyrektor Liceum i Gimnazjum im. Tadeusza Reytana, należącego do ścisłej czołówki najlepszych placówek w stolicy.
– Kolejny papier, nic niby wielkiego, ale to przejaw szerszej i poważniejszej sprawy, czyli kompletnego braku zaufania do dyrektorów i nauczycieli – irytuje się Seweryn Szatkowski. Dodaje, że obecnie księgi z procedurami mają już po kilkaset stron, a co roku zmieniają się jeszcze ich szczegóły. Przepis o podziale sali nie stanowi problemu, świadczy jednak o tym, że szkoła jest całkowicie pozbawiana autonomii – komentuje Szatkowski.
Ministerstwo Edukacji Narodowej, które nadzoruje CKE, samo zresztą przyznaje, że biurokracji w szkołach jest obecnie za wiele. Szefowa resortu na początku roku wprowadziła kilka zmian, które miały to zmienić. Na przykład nauczyciele zostali zwolnieni z prowadzenia dziennika zajęć dla godzin karcianych, czyli tych dodatkowych, które mogli wykorzystać w dowolny sposób na pracę z uczniem. Sama szefowa ministerstwa Joanna Kluzik-Rostkowska w rozmowie z DGP przekonywała, że często nie chodzi o obowiązujące przepisy, tylko o interpretacje kuratoriów, i sama apelowała do dyrektorów, by nie dali się zwariować. W liście do nauczycieli pisała, że im mniej biurokracji, tym więcej samorządności i samodzielności.
Dyrektor Centralnej Komisji tłumaczy, że nowe dokumenty nie nakładają na dyrektorów tak wielu obowiązków, jak oni to przedstawiają. – W procedurach pokazaliśmy możliwość oznaczenia sali egzaminacyjnej kolorami. To tylko przykład, który niektórzy potraktowali zbyt dosłownie. Chodzi w nim to, żeby nauczyciele wiedzieli, którymi uczniami się zajmują – wyjaśnia Marcin Smolik. – Nie chodzi o to, żeby stwarzać dyrektorom i nauczycielom dodatkowe problemy, ale ujednolicić procedury. Plan sali może być narysowanym odręcznie schematem, to wewnętrzny dokument szkoły, potrzebny na wypadek pojawienia się problemowej sytuacji – wyjaśnia. – To może wydawać się nieistotne, dopóki na egzaminie nie pojawią się problemy. Jeśli egzaminator stwierdzi, że dwie prace, które sprawdza, są identyczne czy bardzo podobne, możliwe będzie skontrolowanie, czy uczniowie istotnie siedzieli koło siebie – zachwala Marcin Smolik. Teraz często nie można tego określić, bo wiele szkół nie prowadzi tak szczegółowej dokumentacji.
Nadzorować nadzór na setki sposobów
Dyrektor CKE nie zgadza się również z zarzutem dotyczącym braku zaufania. – Dowodem na to, że im ufamy, jest fakt, że przekazujemy arkusze do szkół, a nie – jak niektóre kraje – tworzymy centra, w których zdaje się egzaminy. Podążamy za zmianami, które wprowadza rozporządzenie MEN i które w przyszłości zostaną również zapisane w ustawie oświatowej. Zgodnie z nimi uczeń, któremu unieważnimy egzamin, będzie musiał otrzymać także szczegółowe uzasadnienie unieważnienia – przekonuje.
O sposobie interpretacji dokumentu przez nauczycieli może świadczyć zastosowane w nim słowo klucz. Jest nim rzeczownik „nadzór”, który pojawia się 175 razy.
Ekstremalna matura
Wojtek Górski: Chiny to kraj z najostrzejszymi procedurami egzaminacyjnymi. Co roku do gaokao, czyli tamtejszej matury, podchodzi około 9 mln młodych Chińczyków. Choć egzamin nie jest centralny – przygotowuje go oddzielnie każda prowincja – uczniowie piszą go jednak w tych samych dniach. Obowiązkowe są język chiński, matematyka i język obcy, dodatkowo abiturienci wybierają od jednego do trzech innych przedmiotów. Co prawda zaliczenie gaokao nie zależy od wyniku, teoretycznie można dostać nawet zero punktów, ale tylko najlepsze wyniki stają się przepustką na studia.
Do matury podchodzi się w Chinach śmiertelnie poważnie – licea, w których abiturienci piszą egzaminy, pilnowane są przez policję. Miejskie władze nakazują wstrzymanie w okolicy prac budowlanych i reorganizują ruch tak, by nic nie rozpraszało zdających. Chińczycy są ogromnie restrykcyjni, także jeśli chodzi o ściąganie. Jeśli uczeń zostanie na nim przyłapany, nie tylko wyleci z egzaminu, ale też traci szansę na dobrą pracę w przyszłości. Przyłapany na ściąganiu kończy z wpisem do akt, który może zobaczyć każdy przyszły pracodawca.
Nadmiar procedur zastępuje zaufanie
Do czego są potrzebne regulacje, procedury, wytyczne?
Janusz Czapiński (psycholog, Uniwersytet Warszawski): Z jednej strony sztywne procedury zastępują zaufanie społeczne. Z drugiej, są też racjonalne. Jeśli ludzie sami z siebie nie działają sensownie, to – dla wspólnego dobra – należy to na nich wymusić za pomocą procedur. W niektórych dziedzinach procedury są wskazówkami. Nie muszą zastępować zaufania. Na przykład procedury ratunkowe mają na celu nauczyć i wskazać kierunek działań, a nie zmuszać do czegoś.
Gdzie jest granica, za którą procedura zaczyna być balastem?
Wprowadzenie wytycznych i wyraźnych przepisów miało sens, kiedy wychodziliśmy z okresu PRL i nie było jasnych standardów. Jednak założenie kolejnych rządów jest nadal pesymistyczne i zakłada, że 90 proc. ludzi jest nieuczciwych. Efektem tego założenia jest prawo, które wymusza konkretne zachowania. Tak jest na przykład w polityce podatkowej, gdzie nawet ci, którzy pilnują porządku, nie zgadzają się z przepisami. Problem polega na tym, że im bardziej wymuszamy jakieś zachowania, tym bardziej zniechęcamy do działania.
Jak zachęcać do działania bez procedur?
Państwo powinno zaryzykować i zaufać obywatelom. Nie podejrzewać tych 90 proc., tylko założyć, że nieuczciwych może być 10 proc. Państwo samo wpędzi się w pułapkę: tak jak się stało w znanej sprawie naczelnika więzienia, który zapłacił 40 zł kaucji za swojego więźnia i został za to ukarany. Może to znaczy, że zbyt wiele spraw jest przeregulowanych.
Nauczyciele dostali dokładne wytyczne, jak mają pilnować maturzystów. Jest w nich mowa o podziale na dystrykty, których pilnują konkretni członkowie, jak to się określa, zespołu nadzorującego.
Mamy do czynienia z odwieczną zabawą w policjantów i złodziei. Z góry zakładamy, że uczniowie będą ściągać, a nauczyciele ich nie dopilnują jak należy. Urzędnicy też powinni zaryzykować. Zaufać, że szkoła sobie poradzi z przypadkami ściągania. Dzielenie na grupy i oznaczanie ich – czy to kolorem, czy numerami, czy jakkolwiek inaczej – tworzy atmosferę nieufności. Z drugiej strony wytyczne, jak ma przebiegać egzamin maturalny muszą istnieć. Ale generalnie rzecz biorąc mniejsza liczba uregulowań być może zmobilizowałaby Polaków do wzięcia odpowiedzialności na siebie i działania na rzecz innych. Bo te wszystkie przepisy poczucie odpowiedzialności z nich zdejmują.