"Jestem bardzo zadowolony. Szczególnie, że przez dwa lata udało mi się to ukryć przed wszystkimi" - mówił Adam Małysz w rozmowie z serwisem sport.pl. Przyznał, że szkołę skończył przed igrzyskami w Vancouver. "Po olimpiadzie namawiano mnie, żebym jednak podszedł do matury, bo inaczej zmarnuję dwa lata. Wahałem się bardzo, ale teraz wiem, że dobrze zrobiłem" - relacjonował.

Reklama

Nasz najlepszy skoczek przyznał, że w czasie egzaminów w maju ubiegłego roku bardzo się stresował. "Jestem przyzwyczajony do innego rodzaju stresu, sportowego. To było coś innego, a przecież ja nigdy nie byłem super z nauki. Dlatego satysfakcja i radość była wielka" - mówił wprost.

Małysz przyznał, że do skończenia szkoły namówili go jej właściciele, którzy prowadzą filię placówki w Wiśle. "Mówili: co ci zależy, spróbuj, pomożemy. No i się zdecydowałem. Zdawałem egzaminy, wysyłałem materiały i tak szło" - opowiadał. Przez cały czas obawiał się, że jego sekret wyjdzie na jaw. "Teraz chcieli powiedzieć to wcześniej, szczególnie prezes PZN Apoloniusz Tajner. Ale wyhamował go wiceprezes Andrzej Wąsowicz. Powiedział, że najlepiej jak to wyjdzie ode mnie" - mówił.

Skoczek przyznał, że najbardziej obawiał się egzaminu z niemieckiego. Szczególnie że na pisemnej maturze dopadła go migrena. "Po 45 minutach wyszedłem z sali. Najgorsze było pisanie z tekstu puszczanego z magnetofonu. W ogóle nie mogłem się skoncentrować i słuchać, bo głowa strasznie mi pulsowała. Ale pytania w tekście były łatwe" - relacjonował. Dodał, że nie miał problemów z egzaminem ustnym. "Dostałem około 20 punktów, z polskiego - 18" - wyjaśnił.