Anna Równy – nauczyciel z 20-letnim stażem pracy, egzaminator maturalny, obecnie nauczyciel konsultant w ośrodku doskonalenia nauczyciel, autorka licznych opracowań metodycznych, ekspert ds. edukacji filmowej i medialnej. Współautorka podręcznika do języka polskiego "Ponad słowami” dla szkół ponadgimnazjalnych i ponadpodstawowych. Ekspertka wydawnictwa Nowa Era, twórcy serwisu "Edukacja na czasie", gdzie psychologowie i pedagodzy udzielają rodzicom i nauczycielom porad dotyczących sztuki budowania relacji z dziećmi oraz dochodzenia do edukacyjnego sukcesu. Członkini grupy Superbelfrzy RP, doktorantka na Uniwersytecie Gdańskim.

1 września uczniowie wracają do szkół – czego się Pani boi najbardziej?

Obawiam się atmosfery niepewności, strachu i dezorientacji u uczniów, rodziców i nauczycieli. Oraz tego, o czym mówią specjaliści wirusolodzy: że pojawienie się dzieci w szkole 1 września będzie oznaczało gwałtowny wzrost liczby osób zakażonych. Uczniowie wrócą przecież z wakacji z różnych części Polski, nierzadko też z zagranicy…
Tutaj nie ma idealnego rozwiązania problemu – to kwestia specyfiki samej epidemii i rodzaju wirusa. Oczywiście szkoły wprowadzą szereg działań profilaktycznych, chroniąc i dzieci, i nauczycieli.

Reklama

Ale pewne sytuacje będą nie do przeskoczenia.

Już teraz dostaję informacje od znajomych nauczycieli, którzy są po radach pedagogicznych, że wielu z nich, szczególnie z ponad 30-letnim stażem pracy, zdecydowała się albo wziąć urlop dla poratowania zdrowia, albo przejść na emeryturę.

I wkrótce może zabraknąć nauczycieli?

Nie, takie informacje już by się pojawiały na stronach organów nadzorujących i prowadzących. Jak na razie nie ma masowych odejść. I zakładam, że taka sytuacja w ogóle nie będzie miała miejsca.

A w przypadku rozwoju epidemii?

Braki kadrowe mogą być odczuwalne, ale będą przejściowe. Jak na razie szkoły są przygotowane na rozpoczęcie zajęć. Nie ma żadnych informacji ani z ministerstwa, ani od samorządów, ani kuratoriów, że gdziekolwiek nauczycieli brakuje.

Czyli słusznie minister Piontkowski obstaje przy swoim: Nie widzę potrzeby, by przekładać rozpoczęcie roku szkolnego?

Nie chciałabym komentować decyzji rządu, które już zapadły. Spróbuję odpowiedzieć w ten sposób: zarówno nauczyciele, jak i uczniowie bardzo chcą wrócić do szkoły. Sytuacja kilkumiesięcznego odosobnienia i samodzielnej pracy była nie tylko niekomfortowa dla uczniów i ich rodziców – była też dużym obciążeniem dla nauczycieli. Głównie dlatego, że w Polsce nauczanie zdalne było dotąd wariantywne. Wykorzystywano je głównie w formach doskonalenia nauczycieli (kursy, szkolenia) oraz działaniach projektowych z uczniami; ostatnie miesiące oczywiście to zmieniły. A poza tym, to też wiem z rozmów z nauczycielami, brakowało im kontaktu z dziećmi i wychowankami.

Tak samo działo się zresztą z uczniami.

Oczywiście, kontakt z rówieśnikami – w pewnym wieku – jest czasami nawet ważniejszy niż z członkami najbliższej rodziny. Równie istotny jest rozwój kompetencji komunikacyjnych i społecznych, czyli to wszystko o czym mówi psychologia rozwojowa. Uczniom brakuje też bezpośredniego kontaktu z nauczycielem, który bardzo często jest autorytetem, osobą, do której mają zaufanie, dorosłym, który ma dla nich czas i traktuje ich potrzeby poważnie. I dlatego uważam, że mimo wszystko dobrze się dzieje, że szkoła wraca. Choć może się zdarzyć i tak, że jeśli pandemia będzie postępować, to będziemy mieć moment chaosu organizacyjnego; dotyczącego podejmowania decyzji o formie nauczania.

Wytyczne MEN jednak nie odpowiadają na podstawowe pytania, wątpliwości i potrzeby dyrektorów szkół?

Nie sposób przewidzieć wszystkiego. Tym bardziej, że MEN podał do informacji publicznej raczej ogólne informacje, np. że o formie nauczania decyduje dyrektor. Oczywiście nie sam, a po konsultacji z Powiatowym Inspektorem Sanitarnym. Jeżeli okaże się, że liczba przypadków w danej szkole będzie duża, to uczniowie i nauczyciele przejdą na tryb nauki zdalnej albo hybrydowej (mieszanej, łączonej). Ale są też inne pomysły, nierzadko oddolne. I tak np. dyrekcja jednej z placówek zdecydowała, że jeśli będzie taka potrzeba, to nauczyciele będą uczyć zdalnie, ale ze szkoły. Pustej. Ze względu na dostęp do sprzętu i szybszy Internet.
Wśród najważniejszych postulatów zgłaszanych przez nauczycieli jest jednak odejście od sztywnego realizowania podstawy programowej. By w pandemii dać przestrzeń na zadbanie o ucznia, rozwój relacji, komunikację i reagowanie na bieżąco na to, co się dzieje dookoła. Oczywiście treści dydaktyczne należy realizować, ponieważ uczniów wcześniej czy później czekają egzaminy.

A tu i teraz, na ile szkoły są przygotowane na powrót dzieci?

Reklama

Szkoła jest przede wszystkim placówką odpowiedzialną za nauczanie. Początek roku szkolnego to czas analiz wyników egzaminów, ewaluacja efektywności nauczania. We wrześniu wykonuje się testy diagnostyczne, wdraża programy wyrównywania wiedzy i szans uczniów. To ważne zagadnienie. Przez wakacje przygotowano także wewnętrzne procedury bezpieczeństwa, oparte na wytycznych z MEN. To z nich wynika, że kluczowe są: mierzenie temperatury przy wejściu do szkoły, ograniczenie wejścia rodziców czy innych członków rodziny do placówki, a także np. wydzielenie izolatek dla osób z objawami infekcji.

Minister też podaje przykłady nowych rozwiązań, m.in. noszenie maseczek we wspólnych przestrzeniach, otworzenie dodatkowych wejść do szkół, by uczniowie różnych poziomów nauczania nie stykali się ze sobą...

Propozycje są dosyć szeroko opisywane i komentowane w mediach społecznościowych i publicznych. Natomiast problemem jest realizacja części z nich. Bo jeśli np. mówimy o publicznej szkole podstawowej, która ma kilka tysięcy uczniów, to mimo zachowywania wszystkich tych procedur, które same w sobie brzmią racjonalnie, będzie to trudne. Jeśli przyjąć np. podział na grupy – to jeszcze inne z rozwiązań – nauczyciel miałby podwójną liczbę godzin. To z kolei wiązałoby się z dodatkowymi kosztami, które musiałyby ponieść samorządy.

Za to wszystkie szkoły są w stanie przydzielić uczniów do tych samych sal, tak by zmieniali się tylko nauczyciele…

… albo prowadzić lekcje WF na boisku szkolnym czy też wprowadzić możliwość wychodzenia na przerwy na świeże powietrze. Choć oczywiście tu też napotykamy na pewne ograniczenia, bo wtedy większa liczba dzieci będzie się gromadzić w przejściach, korytarzach i szatniach. Sugeruje się też przeprowadzanie części lekcji w terenie. Propozycji MEN jest zresztą dużo. Inną z nich jest np. bezpłatna aplikacja na telefon ProtegGo Safe, która pokaże, czy zachorował ktoś z bliskiego otoczenia. Obecna sytuacja stanowi duże wyzwanie, ale myślę, że szkoły zrobią wszystko co w ich mocy, by zapewnić bezpieczeństwo uczniom i nauczycielom.

A wiadomo już co w sytuacji, kiedy rodzic z obawy przed zakażeniem np. nie pośle dziecka do szkoły?

W Polsce obowiązuje obowiązek szkolny, czyli obowiązek nauki od 7 do 18. roku życia. Rodzicowi, który bez uzasadnienia (wymagana jest odpowiednia dokumentacja medyczna), pozostawi dziecko w domu, będzie groziła kara finansowa. Prawo oświatowe mówi: "W razie nieusprawiedliwionej nieobecności dziecka w szkole przez co najmniej pół miesiąca rodzic może zostać ukarany grzywną do 10 tys. zł".

A jakie rozwiązania przewidziano dla uczniów, którzy zniknęli z systemu w czasie pandemii?

Chodzi tu o uczniów, którzy nie brali udziału w nauce online, nie logowali się na lekcje prowadzone przez nauczycieli, nie rozliczali się z zadawanych prac. Dyrektorzy i nauczyciele liczą w tej sytuacji na pomoc instytucji, np. pomocy społecznej.

A dla dzieci wykluczonych cyfrowo – są może jakieś konkrety?

Wiosną tego roku zostały uruchomione programy "Zdalna szkoła” i "Zdalna Szkoła Plus” – samorządy mogły składać wnioski na zakup wyposażenia dla szkół i uczniów. Potrzebujących dzieci nadal jest wiele, ale na tę chwilę nie ma jakiegoś specjalnego programu pomocy dla uczniów wykluczonych cyfrowo. Dodam, że jeśli chcemy na poważnie wprowadzić naukę zdalną jako element edukacji szkolnej, to potrzebne jest stałe, systemowe wsparcie dotyczące nie tylko zakupu sprzętu i infrastruktury, ale także rozwoju cyfrowych rozwiązań dydaktycznych oraz kompetencji cyfrowych wśród nauczycieli. A na to potrzeba środków finansowych.

Podobnie zresztą jak na zakup testów dla nauczycieli, co postuluje ZNP.

To dobry pomysł, ponieważ nauczyciele jako funkcjonariusze publiczni – zgodnie z prawem ciągle utrzymują ten status – powinni mieć dostęp do szybszej diagnostyki. Rozwiązaniem mogłyby być regularne cotygodniowe badania, co pozwoliłoby też na szybką izolację chorych dydaktyków. Tak na marginesie, nauczyciele nie są jedyną grupą zawodową, która nie jest regularnie monitorowania medycznie ze względu na prawdopodobieństwo zarażenia.

To może w tej sytuacji faktycznie lepiej byłoby przesunąć początek nauki o dwa tygodnie, jak sugerowano swego czasu?

Być może byłoby to bezpieczne, jednak decyzje już zapadły. Teraz, z punktu widzenia nauczycieli i dyrektorów, ważne jest, żeby szkoły miały wsparcie systemowe, kiedy epidemia przybierze na sile. I to zarówno ze strony samorządów, jak i sanepidu, bo to też będzie się przekładało na poczucie bezpieczeństwa i ucznia, i rodzica. Nie można zamknąć szkół na kilka kolejnych miesięcy i zdecydować się tylko i wyłącznie na naukę online. Za tym idą określone konsekwencje gospodarcze. Żeby nieletnie dzieci mogły zostać same w domu i uczyć się zdalnie, muszą być pod opieką rodziców, którzy z kolei nie będą mogli pójść do pracy. To jest ciąg różnych zależności, o których często nie myślimy.

Wiosenna decyzja dotycząca obowiązkowej edukacji zdalnej spowodowała permanentny dyskomfort uczniów, rodziców, czy nawet nauczycieli. Dotychczasowa formuła skutkowała obniżeniem nastroju, zaburzeniem poczucia bezpieczeństwa, wkroczeniem szkoły i pracy w prywatną przestrzeń. Tak, że dla niektórych dom przestał być miejscem kojarzonym dotąd z poczuciem bezpieczeństwa i odpoczynkiem, a stał się miejscem nauki i wykonywania obowiązków zawodowych. Raport “Edukacja w czasach epidemii”, pod redakcją prof. Jacka Pyżalskiego z UAM, pokazał także, że nauczycielom trudno było zmieścić się w 40-godzinnym cyklu pracy.
Dyrektorzy i nauczyciele wyciągnęli z tej sytuacji wiele konstruktywnych wniosków. Wiedzą, że 45-minutowe lekcje online to czas, w którym uczeń potrzebuje też wsparcia wychowawczego, motywacji, wzmacniania poczucia solidarności z rówieśnikami. Ważne jest także, by zachowywać higienę cyfrową i równowagę w proponowanych formach pracy. Specjaliści od pracy zdalnej radzą, by szukać również pomysłów na zadania, które będą realizowane w świecie analogowym. Uczeń może przecież sięgnąć po tradycyjną książkę, nagrać odpowiedź, albo zrobić zdjęcie pracy domowej napisanej długopisem. Możliwości jest dużo.
Wnioski wyciągnęła też część rodziców, która często w trosce o dobro dziecka zbyt głęboko angażowała się w proces nauki, wyręczając je z części zadawanych prac, a tym samem ratując przed konfrontacją. To dobry czas, żeby sprawdzić, na ile nasze dziecko potrafi być samodzielne i na ile potrafi zarządzać czasem czy np. planować proces uczenia się.

Nauczyciele, po urlopach, zostali zobowiązani przez dyrektorów szkół do przygotowania warsztatu pracy w wariantach zarówno stacjonarnych, jak i zdalnych. W pandemii mieli możliwość weryfikacji metod pracy, efektywności nauczania. Na ich potrzeby odpowiedziały też wydawnictwa edukacyjne, które udostępniły internetowe, bezpłatne zasoby. Np. wydawnictwo Nowa Era, z którym współpracuję od kilkunastu lat, nie tylko przygotowało materiały służące dydaktyce, czyli diagnozy uczniów, materiały do utrwalania i porządkowania wiedzy potrzebnej na egzaminie ośmioklasisty czy maturalnym, ale również odpowiedziało na potrzeby uczniów i rodziców związane z zadbaniem o komfort nauki, emocji i relacji. Serwis "Edukacja na czasie”, opracowywany przez psychologów i pedagogów, jest właśnie takim wsparciem dla nauczyciela, ucznia i rodzica.