Artur Radwan: Zapadła decyzja o powrocie do szkół. Sceptycy mówią, że jak szybko je otworzycie, tak szybko zamknięcie. Czy te obawy są zasadne?
Dariusz Piontkowski (szef MEN): To oczywiście zależy od sytuacji epidemicznej. Przewidujemy przepisy, które pozwolą na szybkie podjęcie decyzji o ewentualnym przejściu na kształcenie na odległość w danej gminie, powiecie, województwie czy nawet kraju. Nie jestem w stanie przewidzieć, kiedy skończy się epidemia. W opinii resortu zdrowia i inspekcji sanitarnej obecny stan pozwala nie tylko na powrót do zakładów pracy, ale także do szkół. Zakładamy, że większość z nich będzie funkcjonowała w sposób tradycyjny. Dlatego też wraz z GIS i MZ opracowaliśmy i opublikowaliśmy już wytyczne, jak organizować pracę w okresie epidemii. W rozporządzeniach, które kończymy, wskażemy i przypomnimy jednocześnie, jak zorganizować kształcenie na odległość, gdyby lokalnie i przez jakiś czas była konieczność wdrożenia takiej formy pracy. Chcemy wykorzystać dotychczasowe doświadczenia, aby maksymalnie zabezpieczyć zdrowie uczniów, rodziców i nauczycieli. Na tym się teraz koncentrujemy.
Wyobraża pan sobie, że 200 uczniów na piętrze będzie przed każdą lekcją myło ręce w dwóch umywalkach?
Reklama
Nie nakładamy takiego obowiązku, a w szkole powinno być więcej umywalek. Wskazujemy, że uczniowie i nauczyciele powinni umyć lub zdezynfekować ręce przy wchodzeniu do szkoły. Zapewniliśmy chętnym placówkom kilkanaście tysięcy bezpłatnych dyspenserów płynów dezynfekujących. Są one bezdotykowe, bezpieczne. Dyrektor, zgodnie z wytycznymi GIS, ma zaś dopilnować, aby pracownicy obsługi zadbali o czystość sal, ciągów komunikacyjnych, dezynfekcję poręczy, klamek i miejsc, gdzie dzieci spożywają posiłki. Wytyczne zalecają, aby w miarę możliwości ograniczać w szkole większe skupiska uczniów. Na pewno więc nie można dopuścić, by jednocześnie 200 uczniów przepychało się do jednej czy dwóch umywalek. Można przecież tak zorganizować lekcje, że w szkole podstawowej młodsi uczniowie zaczynają np. 15 minut wcześniej lub później lekcje od tych starszych. Wtedy można przyjąć, że przerwy dla tych dzieci będą wypadały o równych godzinach, a dla starszych 15 minut później i już mamy podział szkoły na mniejsze grupy.
Reklama
Chyba dawno pan nie był w szkole. W większości placówek w dużych miastach na przerwie nie da się wbić szpilki.
Mówi pan o swoich doświadczeniach warszawskich. Poza Warszawą także jest Polska i mieszkają tam nasi rodacy. Od dawna wskazywaliśmy, że część miast zbyt małą uwagę przywiązuje do wydatków oświatowych. Proszę pamiętać, że są to zadania samorządów.
Rozumiem, że duże miasta to nie jest wasz elektorat i sytuacja w tamtejszych szkołach nie jest dla was zbyt istotna, ale troszczyć się chyba trzeba o wszystkich. A wasze wytyczne są po prostu nierealne.
Wytyczne nie mają barw politycznych, a lekarze i inspektorzy sanitarni rozpatrywali je ze względów epidemicznych. Pamiętajmy, że urzędnicy ministerstw są w większości mieszkańcami stolicy, a część z nich ma dzieci lub wnuki. Nie różnicujemy szkół, miast, powiatów pod względem politycznym, staramy się tylko najlepiej zadbać o zdrowie uczniów, nauczycieli, pracowników szkół i ich rodzin.
Proszę przyjść do warszawskiej podstawówki w porze obiadowej i zobaczyć, jak uczniowie czekają w gigantycznych kolejkach na posiłek.
Od tego jest dyrektor szkoły, aby ustalić odpowiednią liczbę przerw obiadowych i aby one nie trwały 10 minut, tylko co najmniej 20. Trudno, aby minister wiedział, co się dzieje w poszczególnych placówkach. Rodzice powinni interesować się tym, jak jest zorganizowana praca szkoły. Prezydent miasta także powinien się tym zainteresować. Jeszcze raz przypomnę, że to samorządy odpowiadają za prowadzenie szkół, ich wyposażenie, a więc także za ewentualne przepełnienie. Epidemia tych negatywnych zjawisk, które pan opisał, nie spowodowała.
To się zgadza. Tylko może być tak, że wyjdą dyrektorzy tych placówek, prezydenci i burmistrzowie i oznajmią, że wskutek zbyt dużej liczby uczniów nie są w stanie sprostać waszym wytycznym. Co wtedy pan im powie?
Za warunki nauki w szkole odpowiedzialny jest samorząd, a pan chciałby, abym jednym rozporządzeniem je poprawił. O tym, że są samorządy, które zbyt mało wydają na oświatę, mówiliśmy wielokrotnie. Zbyt późno budowane są budynki przedszkolne i szkolne na nowo powstałych osiedlach. To nie jest winą ministerstwa i państwa, że część samorządowców nie myśli perspektywicznie i nie stwarza odpowiednich warunków do pracy i nauki dzieciom. Jeśli samorząd tego nie robił przez tyle lat, to my nie jesteśmy w stanie zmienić tej sytuacji w ciągu jednego tygodnia czy miesiąca. Stworzyliśmy takie ramy prawne, które przy obecnym stanie epidemicznym powinny zapewnić bezpieczeństwo w placówkach oświatowych.
Jeśli szkoła przejdzie na naukę zdalną, czy rodzic będzie miał zagwarantowany zasiłek opiekuńczy?
Zgodnie z ogólnymi przepisami rodzice mają prawo do opieki nad chorym dzieckiem przez pewien czas. Zastanawiamy się w rządzie, czy wprowadzić również taki covidowy zasiłek opiekuńczy na dziecko.
A co jeśli zachoruje nauczyciel?
Tak jak przed epidemią. Będą organizowane zastępstwa. Jeżeli zachoruje na COVID-19, powinien o tym powiadomić lekarza lub najbliższą stację sanitarno-epidemiologiczną. Procedura z tym związana prowadzona jest przez inspekcję sanitarną.
Uczniowie będą mogli wtedy przejść na zdalne kształcenie?
Uczniowie z tej klasy, w której uczył taki nauczyciel, prawdopodobnie zgodnie z decyzją sanepidu powinni być poddani kwarantannie. Jeżeli mieliby przejść pełną kwarantannę, dyrektor powinien zorganizować dla nich w tym czasie nauczanie na odległość.
A co z nauczycielami na kwarantannie lub przechodzącymi bezobjawowo wirusa?
Są traktowani jak na zwolnieniu lekarskim. Być może jednak warto zmienić przepisy tak, aby mogli prowadzić zajęcia zdalne, o ile dobrze się czują i wyrażą na to zgodę.
Będą otrzymywać 80 proc. czy 100 proc. wynagrodzenia?
Wtedy powinni otrzymać 100 proc., ale te kwestie będą wymagały jeszcze dopracowania z resortem rodziny i pracy.
Jakie konsekwencje mogą spotkać rodziców, którzy nie wyślą dzieci do szkoły, bo jest zbyt duże ryzyko zakażenia?
Wciąż mamy obowiązek szkolny i rodzice zobowiązani są do jego przestrzegania. Natomiast jeżeli dziecko jest chore, nie powinno przychodzić do szkoły. Jeśli lokalnie będzie duża liczba zachorowań, to przecież dyrektor, w porozumieniu z powiatowym inspektorem sanitarnym i organem prowadzącym, będzie mógł zmienić sposób pracy szkoły.
A co mają robić rodzice, jeśli w szkole ich dzieci nie da się zrealizować wytycznych?
Są one do zrealizowania w każdej placówce. Przecież nie nakładamy na szkoły jakichś nadzwyczajnych obowiązków. Każda musi mieć bieżącą wodę, toalety, umywalki, mydło i chociaż ręcznik papierowy i papier toaletowy. Przestrzeganie higieny osobistej, dezynfekowanie pomieszczeń, unikanie wizyt osób trzecich, organizowanie zajęć w tej samej sali, wietrzenie pomieszczeń, ograniczenie gromadzenia się większych grup, przestrzeganie czystości w stołówce, dłuższe przerwy na posiłki, nieprzynoszenie zbędnych przedmiotów do szkoły, gimnastyka, gra w badmintona czy siatkówkę zamiast sportów kontaktowych itd. – to są działania do wdrożenia w każdej szkole, trzeba tylko umiejętnie dopasować je do warunków.
Wiceminister Marzena Machałek mówi, że jeśli starsi nauczyciele boją się wirusa, mogą odejść na emeryturę. Pan w poprzednim wywiadzie dla DGP mówił, że warto się pochylić nad przywróceniem wcześniejszych emerytur dla tej grupy zawodowej. Podtrzymuje pan to stanowisko?
Pani minister Machałek powiedziała w jednej ze stacji, że nauczyciel po 60. roku życia ma wybór, czy pracować czy nie, bez względu na pandemię. Natomiast wiek nauczyciela nie będzie wskazaniem do organizacji nauki zdalnej. W kwestii wcześniejszych emerytur wyraźnie mówiłem, że tego typu rozwiązania powinny być powiązane z powszechnym systemem emerytalnym. Trzeba pamiętać o konsekwencjach. Z takiego uprawnienia mogłoby skorzystać ponad 100 tys. nauczycieli, a w niektórych dużych miastach już w poprzednich latach sygnalizowano, że brakuje nauczycieli określonych przedmiotów.
Obiecywał pan przed wyborami prezydenckimi, że jeśli będzie sprzyjający prezydent, to będą kolejne reformy w oświacie. Kiedy można się ich spodziewać?
Po pierwsze, wydarzyła się po drodze epidemia i wysiłki całego rządu koncentrowały się na zorganizowaniu życia naszego państwa w tych szczególnych warunkach. Jesteśmy tuż po wyborach prezydenckich i w tej chwili pracujemy nad rozwiązaniami prawnymi, które przygotują nowy rok szkolny. Do sprawy zmian w oświacie powrócimy, ale warto je poprzedzić rozmowami ze związkami zawodowymi, samorządami i całym środowiskiem oświatowym. Chcemy powrócić do kwestii finansowania oświaty, awansu zawodowego i oceny nauczycieli. Ta dyskusja jest przed nami. Jesienią do niej wrócimy, a w końcu roku powinny być konkretne propozycje.
Związkowcy mówią, że pan z nimi nie rozmawia od stycznia.
Pandemia nie ułatwiała oficjalnych spotkań.
Przed drugą turą wyborów w wywiadzie dla DGP mówił pan, że będą podwyżki dla nauczycieli, jeśli budżet na to pozwoli. Już wiemy, że budżetówka będzie mieć zamrożone płace w przyszłym roku. A co z nauczycielami?
Mimo kryzysu utrzymaliśmy wzrost wynagrodzenia dla nauczycieli w tym roku – od września o 6 proc. Projekt rozporządzenia w sprawie minimalnych stawek wynagrodzeń dla nauczycieli trafił już do konsultacji. Udało się przekonać premiera i ministra finansów, aby utrzymać tę zapowiedzianą podwyżkę. I to jest duży sukces.
Przecież tegoroczne podwyżki były w ustawie budżetowej, która na razie nie została znowelizowana. Czy były zagrożone?
Oczywiście były takie głosy, że to ogromny wydatek dla budżetu, nie tylko w tym roku, ale w kolejnym. Koszty w przyszłym roku wyniosą łącznie ok. 2,5 mld zł – to są bardzo duże pieniądze w budżecie państwa. Trudno jednak będzie w najbliższym czasie mówić o kolejnych podwyżkach ze względu na sytuację gospodarczą, która jest mocno powiązana ze stanem epidemii. Dopiero kiedy z niej wyjdziemy, możemy wrócić do rozmów.
O tym, że w przyszłym roku nauczyciele nie otrzymają podwyżek, świadczy choćby to, iż projekt rozporządzenia w sprawie minimalnych stawek wynagrodzeń uwzględnia dla najniższego zaszeregowania przyszłoroczną płacę minimalną na poziomie 2,8 tys. zł.
Tu wzrost wynagrodzenia zasadniczego będzie nieco wyższy niż 6 proc. Trzeba zaznaczyć, że dotyczy to bardzo niewielkiej grupy nauczycieli, z najniższym wykształceniem i rozpoczynających pracę. Trzeba jednak pamiętać, że wynagrodzenie zasadnicze to jeden z wielu składników, który składa się na całą pensję. Dodam, że wynagrodzenie zasadnicze nauczyciela dyplomowanego (a oni stanowią większość tej grupy zawodowej) wyniesie ponad 4 tys. zł.©℗