Kiedy we wrześniu 1999 r. za sprawą reformy oświaty zaczęły powstawać gimnazja, na uczniów w całym kraju padł blady strach, a rodzice podzielili się na zwolenników i przeciwników edukacyjnych zmian. Jedni bili reformatorom brawo, inni grzmieli, że gimnazja już w Polsce kiedyś przerabiano, że we współczesnych czasach staną się wylęgarnią wszystkiego, co złe i niemoralne. Mówiono, że odseparowywanie młodzieży w najtrudniejszym możliwym czasie, czyli między 13 a 16 rokiem życia, nie doprowadzi do niczego dobrego. I, jak na zamówienie, nie było tygodnia, żeby nie rozpisywano się o kolejnych wybrykach ze szkolnych korytarzy. Picie alkoholu, palenie hostii, podpalanie koszy na śmieci, kradzieże i przypalanie papierosami młodszych. Nieważne, że część z nich miała miejsce w podstawówkach – i tak dostawało się gimnazjom i gimnazjalistom.
Miesiące mijały, do gimnazjów przychodziły kolejne roczniki 13-latków, a zepsucie i bezprawie miało rosnąć w siłę. Jakby tego było mało, program edukacyjny gimnazjów szybko zaczął przypominać jeden wielki, niekończący się test. Nieustanne punktowanie wiedzy miało obudzić w dorastających nastolatkach coś na kształt myślenia testowego. Tyle że nawet w odczuciu samych nauczycieli i uczniów kończyło się na bezsensownym odgadywaniu faktów zamiast ich poznawaniu. - Przed klasą czekasz jak na rozstrzelanie. W klasie zaczyna się nauczyciela błaganie. Stękasz, jęczysz, może przełoży kartkówkę. Jednak magister oddala wymówkę. Siadasz do ławki załamany. Wśród innych szukasz ratunku. Wszyscy się jednak wyluzowali, Bo ściągania technikę opanowali! Tak to w gimnazjum u Nas jest. Nikt się nie uczy, a i tak fajnie jest! Każdy tutaj się dobrze zna, Oszukuje nauczycieli, ile się da (...) – rymowała uczennica III klasy gimnazjum w Radziłowie.
– Wokół gimnazjalistów jako grupy społecznej narosło wiele mitów i stereotypów. Uważa się m.in., że to wyjątkowo trudna grupa: buntownicza, nieszanująca autorytetów, zainteresowana przede wszystkim dobrą zabawą, używkami, a także bardzo agresywna. Tymczasem badania naukowe temu przeczą – mówi dr Aleksandra Hulewska, wrocławska psycholog i certyfikowana psychoterapeutka. Jako przykład podaje raport „Bezpieczeństwo uczniów i klimat społeczny w polskich szkołach” Instytutu Badań Edukacyjnych. – Raport ten dowodzi, iż problemy uczniowskiej agresji i przemocy w największym stopniu dotyczą klas: IV–VI szkoły podstawowej, a nie, jak głoszą obiegowe opinie, gimnazjum.
Reklama
Reklama
Dr Marcin Sińczuch z Ośrodka Badań Młodzieży w Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych Uniwersytetu Warszawskiego zwraca uwagę, że reforma edukacji i wprowadzenie między szkołą podstawową a średnią dodatkowej placówki, czyli gimnazjum, zbiegły się z przesunięciem granic dorastania. – Kiedyś młodzież przeżywała pierwszy bunt w wieku 15–17 lat, podczas gdy dzisiaj inicjacja w wiele aspektów „dorosłości” jest udziałem już jedenasto-, dwunastolatków – tłumaczy dr Sińczuch. – Badania psychologów społecznych pokazują również, że jakakolwiek forma naznaczenia sprawia, że ludzie zaczynają myśleć o sobie jako o grupie i z tą grupą się silnie identyfikują. W związku z tym uczniowie gimnazjów zaczęli myśleć o sobie jako o grupie, która ma szczególne właściwości. Niestety ta identyfikacja zawierała również elementy pejoratywne. Pojawiły się takie określenia jak „gimbusy” czy "gimbaza"- dodaje.

G jak gehenna

Nieskomplikowani, ślepo podążają za modą i gadżetami. Może i niegłupi, ale głupio się zachowują. Gimbazą się nie bywa. Gimbazą się jest. Gimbaza to nie epizod w edukacji, ale stan umysłu. Stereotypów wokół gimnazjalistów narodziło się przez lata tak wiele, że w pewnym momencie mało kto już wiedział, ile w nich prawdy.