Statystyczny polski 15-latek odrabia pracę domową o dwie godziny w tygodniu dłużej niż jego koledzy w innych państwach OECD. Okazuje się, że sześć, siedem godzin, podczas których ślęczy nad zeszytem, może być czasem częściowo zmarnowanym. Jak pokazały analizy Instytutu Badań Edukacyjnych, więcej wcale nie znaczy lepiej.
IBE przez cztery lata badał 5,5 tys. uczniów z 300 klas pod kątem szkolnych uwarunkowań efektywności kształcenia. W siedmiu etapach sprawdzano, co słychać u dzieci, które w 2010 r. rozpoczęły naukę w trzeciej klasie szkoły podstawowej. Towarzyszono im do pierwszej klasy gimnazjum. Pracownicy instytutu szukali tego, co wpływa na efekty nauczania w szkołach. W czasie badania okazało się, że na pewno nie jest to częstsze zadawanie zadań domowych. – Choć praca domowa ma generalnie pozytywny wpływ na osiągnięcia uczniów, niekoniecznie chodzi o to, by odrabiali oni jak najwięcej zadań. Wręcz przeciwnie, im więcej czasu dzieci poświęcają na odrabianie lekcji, tym mniejszy jest przyrost ich wiedzy w zakresie umiejętności matematycznych, pisania i czytania – mówi Paweł Grygiel, jeden z autorów analizy.
To może być rewolucyjne odkrycie dla uczniów i nauczycieli. Zwłaszcza że zdecydowana większość pedagogów nie wyobraża sobie kształcenia uczniów bez pracy domowej. Dla 97 proc. z nich to konieczny składnik edukacji. Zdaniem nauczycieli praca domowa jest potrzebna, by uczniowie utrwalili sobie materiał, wyrobili nawyk systematycznej pracy i przygotowali się do sprawdzianów. Według 97 proc. pedagogów praca domowa może rozwijać motywację uczniów do nauki. Jak pokazały badania IBE, nauczyciele i uczniowie zupełnie inaczej oceniają czas, który trzeba poświęcić na rozwiązywanie zadanych przez nich prac. Tylko 17 proc. polonistów i 11 proc. matematyków uważa, że uczniowie potrzebują godziny dziennie, by sprostać ich wymaganiom. Uczniów, którzy przyznają, że pracują właśnie tyle, jest dwukrotnie więcej.
Reklama
Lepsze efekty uzyskują ci nauczyciele, u których praca domowa pojawia się nie częściej niż raz w tygodniu. Prace nie powinny być zadawane machinalnie. Jeśli mają przynieść dobre efekty uczniom, muszą być dla nich wyzwaniem intelektualnym – podkreśla dr Grygiel. Tymczasem nauczyciele zadają zwykle wszystkim dokładnie te same zadania, często ich później nie sprawdzając. Efekt jest łatwy do przewidzenia. 12 proc. uczniów regularnie spisuje od kolegów zadania z matematyki, a 9 proc. – z polskiego.
Reklama
Badania IBE obaliły też mit, że rodzic powinien odrabiać lekcje razem z dzieckiem. Uczniowie, którzy korzystają z ich pomocy, wolniej się uczą niż ci, którzy robią zadania samodzielnie. – Rodzic powinien stworzyć dziecku warunki do odrabiania lekcji. Tymczasem często kończy się tak, że kiedy widzi trudności, po prostu podpowiada dziecku rozwiązanie. Wielu uznaje też, że dzieci mają za dużo na głowie, i odrabiają za nie prace domowe – przyznaje nauczycielka polskiego z gimnazjum na warszawskim Mokotowie.
Jak zauważa dr Grygiel, praca domowa to nie tylko polski paradoks. Podobne wyniki są notowane przez badaczy w Niemczech, USA i Wielkiej Brytanii. Nasi uczniowie na tle państw objętych badaniem PISA są na czwartym miejscu pod względem liczby godzin spędzonych na odrabianiu lekcji. W Rosji praca domowa zajmuje uczniom ok. 10 godzin tygodniowo. We Włoszech to dziewięć godzin, w Irlandii – około ośmiu. Kraje, które nas wyprzedzają, są jednak daleko w tyle, jeśli spojrzymy na wyniki PISA. W każdej z trzech kluczowych kategorii – matematyce, naukach przyrodniczych i czytaniu – wyprzedza nas natomiast Finlandia, gdzie na pracę domową poświęca się niewiele ponad dwie godziny w tygodniu.
26 proc. nauczycieli przyznaje, że indywidualizuje uczniom zadania domowe z jęz. polskiego
3 proc. uczniów potwierdza tę opinię
9 proc. uczniów regularnie ściąga prace domowe z jęz. polskiego