Liceum ogólnokształcące dla dorosłych prowadzone przez powiat włocławski działa od września 2009 r. Do końca listopada 2014 r. naukę rozpoczęło w nim 299 słuchaczy. Tylko 11 przystąpiło do matury. Zdało zaledwie pięciu. Jednocześnie funkcjonowanie placówki pochłonęło niemal milion złotych z dotacji z budżetu państwa. – Można zatem powiedzieć, że jedna matura kosztowała podatników ok. 200 tys. zł – komentuje Eugeniusz Gołembiewski, burmistrz Kowala w woj. kujawsko-pomorskim.
To tylko jeden z przykładów, który pokazuje zasadę działania tego typu szkół w całym kraju. Z danych, jakie uzyskaliśmy w Ministerstwie Edukacji Narodowej, wynika, że zjawisko jest powszechne. Przez ostatnich kilka lat w szkołach dla dorosłych prowadzonych przez samorządy naukę rozpoczynało od 36 do 41 tys. osób. Do egzaminu dojrzałości przystąpiło 4,5–6 tys. z nich, a zdało od 1,3 tys. do 2,2 tys. (choć trudno przyporządkować dane do poszczególnych roczników, gdyż nauka w takich szkołach trwa 1–3 lata). Podobne dysproporcje, choć na większą skalę, widać w szkołach niepublicznych, gdzie w porównywalnym okresie naukę rozpoczynało grubo ponad 90 tys. słuchaczy, a maturę zdawało co najwyżej 5,4 tys. z nich.
Pomimo niskiej efektywności tego typu szkół co roku MEN nie szczędzi im subwencji – od 2010 r. jest to średnio 1,6 mld zł rocznie. To m.in. dzięki takim zabiegom duża część placówek oferuje bezpłatną naukę. – Powinniśmy weryfikować, co ten absolwent umie. Niekoniecznie musi to być matura, ale jakikolwiek obligatoryjny test – apeluje burmistrz Gołembiewski. I dodaje: – Skoro bada się kompetencje dzieci w podstawówce czy gimnazjum, to dlaczego nie badać kompetencji absolwentów szkół średnich dla dorosłych, którzy idą potem do pracodawcy ze świadectwem, a często umieją bardzo niewiele.