„Celem planowanej reformy, w obliczu niżu demograficznego, jest uratowanie potencjału polskiej edukacji (...). Liczba uczniów szkół podstawowych w roku 2016 będzie mniejsza o 12 proc. (308 tys. uczniów) od tej z roku 2005. Tym samym liczba uczniów gimnazjów od roku szkolnego 2005/2006 systematycznie spada, zmniejszając się o blisko 33 proc. w 2016/17. Jednakże mimo drastycznego spadku liczby uczniów liczba gimnazjów rośnie. Sytuacja ta doprowadzi do powstania trudności finansowania gimnazjów” – taką informację otrzymali posłowie z sejmowej komisji edukacji. Politycy PiS podkreślają, że przyczyną zmian w oświacie jest niewydolny system jej finansowania.
My tę reformę robimy po to, żeby samorządy nie zostały z problemem pustych szkół, pustych budynków i braku środków – tłumaczyła premier Beata Szydło w wystąpieniu z okazji rozpoczęcia roku szkolnego. Po podobne argumenty sięga minister Anna Zalewska. – Przypominam o dramatycznej sytuacji. Proszę spojrzeć na dane GUS – mówiła w czasie wczorajszego posiedzenia komisji edukacji. Wtórowali jej posłowie PiS: – Gimnazjów jest za dużo w stosunku do liczby uczniów – przekonywała Marzena Machałek. A poseł Jacek Kurzępa dodał, że w jego powiecie zmiany są popierane, zwłaszcza jeśli chodzi o planowane zmiany w subwencji oświatowej.
W ciągu 20 lat w szkołach ma być o 2 mln dzieci mniej. Jak wynika z analiz Instytutu Badań Edukacyjnych, choć liczba uczniów się zmniejsza, w większości gmin nie redukuje się ani sieci placówek, ani liczby zatrudnionych nauczycieli. – Wydatki na funkcjonowanie systemu w przeliczeniu na jednego ucznia wyraźnie wzrosły – oceniają eksperci IBE.
W 2006 r. edukacja gimnazjalisty kosztowała samorząd średnio 6 tys. zł rocznie, o 3 tys. zł mniej niż ucznia podstawówki. W ciągu sześciu lat kwoty te zrównały się, dziś i na dziecko w podstawówce i w gimnazjum trzeba wydać 9 tys. zł. Większość wydatków (80–90 proc.) to wynagrodzenia nauczycieli.
Reklama
MEN chce ograniczyć wydatki poprzez likwidację gimnazjów – od 2017 r. szkoły podstawowe mają trwać osiem lat, a po nich następować czteroletnie licea ogólnokształcące.
Reklama
Oszczędności będą, jeśli będzie się dopełniało szkoły podstawowe. Dwa roczniki więcej sprawią, że koszt na jednego ucznia będzie mniejszy – mówi Przemysław Krzyżanowski, wiceprezydent Koszalina i były wiceminister edukacji. I dodaje, że niezależnie od liczby uczniów trzeba ponosić takie same wydatki na prąd, ogrzewanie czy pensje nauczycieli. – Z drugiej strony trzeba będzie zlikwidować część szkół, a zwalnianym nauczycielom i pracownikom administracji wypłacić odprawy. Per saldo wyjdzie to samo – przekonuje.
Jak ocenia „Głos Nauczycielski”, oszczędności na wynagrodzeniach mogą być efektem zwolnień nawet 36 tys. pedagogów. W projekcie budżetu na 2017 r. jest informacja o wzroście nauczycielskich wynagrodzeń na poziomie zakładanej inflacji, czyli o 1,3 proc. Pensje mają wzrosnąć od 1 stycznia 2017 r. o 35–63 zł, w zależności od stopnia awansu. Ale subwencja oświatowa przekazana samorządom nie zmieni się i będzie wynosić 49 mld zł. Być może rząd w kalkulacjach finansowych uwzględnił już zwolnienia w szkolnictwie, do których prawdopodobnie dojdzie z powodu m.in. likwidacji gimnazjów i przekształceń w szkolnictwie zawodowym” – piszą redaktorzy „GN”. I szacują, że gdyby podwyżki miały objąć wszystkich zatrudnionych dziś nauczycieli, do puli trzeba by dorzucić 540 mln zł.
Anna Zalewska nie jest pierwszym ministrem, który zmaga się z niżem demograficznym. W poprzedniej kadencji sieć szkolną racjonalizowano po cichu. Tam, gdzie samorząd nie był już w stanie płacić za prowadzenie szkoły, przekazywał ją stowarzyszeniu. Według szacunków ZNP w ostatnim roku kadencji PO przekazaniem mogły być zagrożone ponad dwa tysiące małych szkół podstawowych. Jak wynika z danych IBE, ustawowy warunek do przekazania szkoły stowarzyszeniu spełnia około 27 proc. gminnych szkół podstawowych. Oznacza to, że co czwarta gminna szkoła podstawowa w Polsce może zostać przekazana. W zeszłym roku przeciwko tej praktyce protestował ZNP. Była to jedna z głównych osi sporu z poprzednią minister edukacji Joanną Kluzik-Rostkowską.
Inny pomysł na reformę ma posłanka Nowoczesnej Katarzyna Lubnauer. – Reforma odbędzie się kosztem wiejskich dzieci. Zamkniemy je do 15. roku życia w małej szkole, słabo wyposażonej, ze słabszymi nauczycielami, nie będą miały szans w konkurencji do dobrych liceów czy techników. Jeśli jest niż, to przy tych samych środkach można stworzyć mniejsze klasy. I utrzymać szkoły – ocenia. – Trzeba też zgadzać się na łączenie szkół w małych w gminach i dowóz dzieci. Teraz kuratoria blokują takie decyzje – dodaje.