Ministerstwo Edukacji trzyma w tajemnicy sposób, w jaki zamierza zreformować system edukacji. Na giełdzie raz po raz pojawiają się rewelacje o tym, co może się zmienić. – Ostatnim pomysłem jest sześcioletnie liceum – mówi nam osoba związana ze środowiskiem Prawa i Sprawiedliwości.
Jak dokładnie mogłoby to wyglądać? Sześciolatki jeszcze w przedszkolu przygotowywałyby się do pisania i czytania. Później przechodziłyby do trzyklasowej szkoły podstawowej, gdzie kończyłyby nauczanie wczesnoszkolne. Następnie, po trzeciej klasie, zmieniałyby szkołę (jeśli gimnazjum nie zostanie zlikwidowane) lub pozostawały do 12. roku życia w tej samej szkole, ucząc się już rozdzielonych przedmiotów. Następnie wybierałyby ścieżkę dalszego kształcenia – liceum, szkołę zawodową lub technikum. W tym układzie uczniowie pozostawaliby w szkole, jak dziś, przez 12 lat (uczniowie techników – rok dłużej). Model przypomina de facto skróconą o dwie klasy szkołę podstawową sprzed 1999 r.
Minister rewelacji nie komentuje. W rozmowie z DGP mówi tylko, że pomysł na reformę oświaty faktycznie już jest, ale będzie ogłoszony w przyszły poniedziałek. Do tego czasu w resorcie jest na ten temat blokada informacyjna. Zaprezentowany podczas przyszłotygodniowej konferencji pomysł na szkołę będzie konsultowany, a w październiku do Sejmu trafi projekt ustawy. Pierwsze zmiany w systemie mają być wdrażane od roku szkolnego 2017/2018.
Reklama
Reklama
Oświatowi eksperci przekonują, że rzucane co rusz wizje mogą być próbą wywierania na resort presji przez różne grupy związane z edukacją. Dyskutowano już ideę podzielenia edukacji na trzy czteroletnie etapy – szkołę podstawową, gimnazjum i liceum. Pomysł z jednej strony miał realizować postulat wydłużenia szkoły średniej (Anna Zalewska mówi otwarcie, że to priorytet), a z drugiej – ocalić gimnazja. Miał być lobbowany przez dyrektorów niepublicznych placówek.
Inne rozwiązanie, o jakim było głośno, to wariant 2+5+4. Co oznacza naukę czytania i pisania w zerówce, a następnie dwie klasy nauczania wczesnoszkolnego w szkole podstawowej. Później uczeń szedłby do szkoły pięcioletniej, a dalej, w 13. roku życia do czteroklasowego liceum. To o rok wcześniej niż w obecnym systemie. Jeszcze innym pomysłem było dołożenie dodatkowego roku nauki do obecnego stanu.
Wypuszczane co jakiś czas warianty reformy mogą też być próbami sondowania reakcji społecznej. Przykładem może być pomysł likwidacji gimnazjów, z którym PiS szedł do wyborów. Tuż po zwycięstwie politycy Prawa i Sprawiedliwości przekonywali, że koniec gimnazjów jest pewny. Po ostrej reakcji minister wycofała się z propozycji, przekonując, że nic nie jest jeszcze przesądzone.
Przedreformatorska gorączka i zamieszanie wywołują jednak niepokój – uczniów, rodziców i zarządzających oświatą. Jak mówi Anna Zabielska z Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Kadry Kierowniczej Oświaty: – Sześć lat szkoły podstawowej, trzy lata gimnazjum i trzy lata liceum ogólnokształcącego to system, który przez ostatnie lata się sprawdził. Wystarczy przeprowadzić ewolucyjne, a nie rewolucyjne zmiany, poprawiać błędy.
Takim przykładem jest dla niej np. organizowanie egzaminu maturalnego w terminie, który nie będzie skracał roku szkolnego i utrudniał pracy szkoły. Zbyt krótki okres nauki w liceum to jeden z głównych zarzutów MEN wobec systemu.
Profesor Małgorzata Sieńczewska z Wydziału Pedagogicznego UW przekonuje natomiast, że reformy trzeba przygotować ze wszystkimi zainteresowanymi. Bo, jak mówi, jeśli wprowadzimy reformy w sposób sztuczny, to ich wynik będzie martwy, fasadowy albo wzbudzą społeczny protest.